23 lutego 2013

W PODWÓRZU

Dzisiaj będzie krótko, troszkę tajemniczo i bardzo urokliwie. Strzelecka róg Środkowej. Na tyłach okrytej złą sławą kamienicy, niedaleko dawnego targowiska Pachulskiego, gdzieś na starej Pradze znajduje się bałwan :) Pan Bałwan stoi sobie spokojnie za bramą, przy starym drzewie z małym karmnikiem i w odróżnieniu od nas - wolałby, by wiosna nie nadeszła.





20 lutego 2013

ZMARLI WRACAJĄ

Kiedy trafiłam na Łączkę był 6 sierpnia godzina 7:30 rano. Dwadzieścia osób rozbitych na dwa obozy korzystało z uroków wczesnego poranka, by w sierpniowym chłodzie rozpocząć nowy dzień pracy. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta pod namiotem. Na stołach porozkładane były ludzkie szkielety, a tuż obok niewielki barak. Kilkanaście innych osób stało wówczas po pas w ziemi przy samym pomniku. Jeden człowiek biegał między tymi nierównymi grupami co chwilę zaglądając do jednej i drugiej. Podszedł do mnie, przedstawił się i przyjął do reszty. W ciągu kilku godzin anonimowa grupa ludzi stała się dla mnie bliższa niż podejrzewałam, a w ciągu następnych kilku dni - kimś bliższym niż niejedni wieloletni znajomi.

Do grupy ekshumacyjnej Instytutu Pamięci Narodowej dołączyłam tego dnia i nie opuściłam ich już do samego końca, do 25 sierpnia 2012 roku. Trójka spod namiotu to lekarz, genetyk i antropolog z zakładu medycyny sądowej we Wrocławiu i Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Grupa "z ziemi" to archeolodzy z Uniwersytetu Wrocławskiego, a człowiek doglądający obie grupy to dr Krzysztof Szwagrzyk czyli ktoś, bez kogo to wszystko by się nie wydarzyło. Byli również wolontariusze. Codziennie dochodzili nowi, czasami znikali na zawsze, czasami pojawiali się na ile czas pozwolił, nawet przed pracą. Nawet od 7:00 rano. Pracowaliśmy w miejscu, o którym nikt z naszych rodziców nie uczył się w szkole. My również nie uczyliśmy się o nim w szkołach, nawet po odzyskaniu niepodległości. O Łączce wiedzieli głównie ci, których bliskich zamordowali stalinowscy oprawcy, ale nigdy nie była oczywistym miejscem pochówku. Kwatera "Ł" na warszawskich Powązkach Wojskowych była miejscem nadziei. Może tu..
Bo grzebali bez imion. Pomnik istnieje dopiero od 94 roku. Nazwiska zaczerpnięte z ewidencji zamordowanych, ale nie pochowanych, bo tych nikt nigdy nie prowadził. Łączka do sierpnia 2012 roku była miejscem domniemanych grobów. Dzisiaj wiemy, że jest miejscem faktycznych grobów. Tak licznych, że nikt by nie przepuszczał, nim to zobaczył na własne oczy.

Ofiarami stalinowskich represji byli głównie polscy członkowie podziemia niepodległościowego. Głównie AK, NSZ, WiN oraz wielu innych. Byli też niemieccy zbrodniarze. Wszyscy oskarżeni w mordach sądowych z tego samego paragrafu. Wszyscy - winni i niewinni - brali udział w tej samej farsie. Zamordowani najcześciej strzałem w tył głowy, niekiedy zakatowani na śmierć lub powieszeni jak gen. Fieldorf Nil - chowani do bezimiennych grobów. Wrzucani jak zwierzęta. Niekiedy po ośmiu w jednej jamie, czasami w pozycjach tak nieanatomicznych.. dopychani butami. Upokarzani nawet po śmierci.




Do pracy w takim miejscu nie jest się łatwo przyzwyczaić, ale nie jest to niemożliwe. Po jakimś czasie człowiek uczy się ignorować klaustrofobiczne warunki przy wykopach, brud, zapachy i nawet może zjeść śniadanie otoczony zwłokami. Uczy się także cieszyć z najmniejszych rzeczy jakimi są znalezienie guzika przy mudurze, grzebienia, butów. Jak dziecko cieszy się ze odnalezienia rzeczy osobistych przy ciele zamordowanego żołnierza. Medalika z Matką Boską, krzyża zaszytego w kieszeni albo fajki. Ludzie, którzy przychodzili na to miejsce w nadziei na znalezienie bliskich.. Tego się nie da opowiedzieć. Ludzie starzy. Rodzeństwo, małżonkowie, dzieci i wnuki. W końcu im wolno tam przyjść i powiedzieć "szukam ojca". W końcu im wolno czegoś żądać i o coś prosić.

Przynosili ciasta, wędliny, kwiaty w podzięce za możliwość pobraniach ich materiału genetycznego. Przynosili zdjęcia, listy, grypsy. Płakali. My płakaliśmy nie raz wraz z nimi.
Zaglądali księża, młodzi ludzie, starzy ludzie. Czasami przypadkiem, czasami wracali tylko po to, by zapytać czy czegoś nam nie trzeba. Dni upływały, a ciał przybywało. Gdy zamknięto pierwszy etap prac na Łączce, a my zamknęliśmy ostatnią trumienkę - doliczono się 109 ciał. Drugie tyle czeka w ziemi pod chodnikami i alejkami. W kwietniu zaczynami następny etap.

W grudniu udało się ogłosić pierwsze wyniki identyfikacji ciał odnalezionych. Porucznik Edmund Bukowski ps. Edmund, kapitan Stanisław Łukasik ps. Ryś, oraz chemik Eugeniusz Smoliński ps. "Kazimierz Staniszewski" (troje z górnego rzędu). Po raz pierwszy bezimienne szkielety otrzymały twarz. Dzisiaj wiemy kim byli, gdzie walczyli, kiedy zostali zamordowani. Znamy ich dzieci, znamy ich tożsamość. Przemówili pierwsi. 20 lutego 2013 roku przemówili kolejni. Ostatni komendant NSZ podpułkownik Stanisław Kasznica, Stanisław Abramowski ps. Bury, Bolesław Budelewski ps. Pług oraz porucznik Tadeusz Pelak ps.  Junak (dolny rząd).

Wszyscy zamordowani na ulicy Rakowieckiej w więzieniu Mokotowskim między 1948 a 50 rokiem. Niektórzy pochowani w mudnurach Wermachtu dla jeszcze większego zbezczeszczenia ich honoru i pamięci. Powróci ich więcej. Prace trwają i nie ustaną. To już się zaczęło. Przywracanie imion i nazwisk tym, którzy zostali skazani na zapomnienie potrwa pewnie długo, ale nikt już tego nie zatrzyma. Stojąc w tej ziemi albo mając w dłoniach czyjąś czaszkę.. wiedząc co się tu zdarzyło niektórzy łapią się na tym, że nie istnieje inne miejsce na świecie, w którym pragnęliby być bardziej niż właśnie w tej ziemi. Tych ludzi przybywa. Pokolenie wnunków się budzi. My mamy młodość, energię i wolę, by zamykać historię tak długo nie dotykaną przez polskie władze.

19 lutego 2013

KANAŁ

















Nie będziemy analizować drogi powstańców ze Starówki na Śródmieście. Tytuł wpisu jest tym razem bardzo dosłowny. Kanał Bródnowski i jego malownicza historia. 


W XIX wieku u źródła (jak to dziwnie brzmi kiedy mówimy o kanale sztucznym) w dolinie Kawęczyn zaczęto kopać kanał. W owym czasie istniały jeszcze na tamtych terenach rzeki Brodnia i Rewa, a całość terenu była bardzo bagnista. Kanał Bródnowski miał te obszary odwodnić. Obecnie długi na niemal 11 kilometrów przechodzi od Kawęczyna przez Targówek do Białołęki. Za czasów świetności Targówka Fabrycznego do kanału wlewano ścieki i gnojownicę. No, ale świetność Targówka Fabrycznego zakończyła się już dawno temu i obecnie Bródnowski jest czysty jak łza. Zamieszkują go bobry, rybki i ptactwo wodne.

Dawniej dokopano mu sztuczny odpływ łączący go z Kanałem Żerańskim, obecnie także i to korytko nie istnieje, chociaż pozostałości po nim można zaobserwować na Białołęce na ulicach Białołęckiej i Zdziarskiej.
Druga część Kanału Bródnowskiego nazywana Kanałem Bródnowskim Dolnym przepływa zupełnie inaczej, jest dłuższa o 5 kilometrów i to już zupełnie inna historia.
Kanał na wysokości Targówka i Kawęczyna to bardzo malownicza część Warszawy. Wokół niego zaobserwować można liczne pustostany, dawne budynki gospodarcze, opuszczone domy i ślady po gospodarstwach oraz kapliczki. Kapliczki z reguły stawiane były przed willami zamożnych mieszkańców. O kapliczki Warszawiacy dbali bardziej niż o własne mieszkania, dlatego często mamy wrażenie, że stoją one w losowym miejscu. A zimą.. ta zapomniana część miasta wygląda ślicznie. Kiedy samochodem z każdego z tych miejsc do centrum mamy ledwo 15 minut - pokazuje to jak na dłoni jakim niesamowitym miastem jest Warszawa.

18 lutego 2013

WILLA BROWARNIKA

Dawno, dawno temu, w XIX wieku w Warszawie trzej browarnicy Błażej Haberbusch, Henryk Klawe i Konstanty Schiele założyli spółkę wyspecjalizowaną w produkcji piwa. Zaczęło się niewinnie. Przy ulicy Chłodnej na lewym brzegu Wisły zaczęto produkcję słynnego warszawskiego portera. Z czasem, browary rozwinęły asortyment o pilsneńskie i bawarskie, przeniosły się do większej siedziby na Krochmalną 59 i dysponując kapitałem w wysokości półtora miliona rubli stały się potęgą na skalę europejską. Przed wybuchem I wojny światowej browar Haberbush i Schiele posiadał filię w Łodzi oraz Kaliszu, utrzymywał wagony kolejowe przystosowane do transportu piwa oraz opatentował swój własny przepis na sztuczny lód. Piwowarzy udzielali się również społecznie. Spadkobiercy Błażeja Haberbuscha ufundowali pierwszą w stolicy pracownię bakteriologiczną. Konstanty Schiele wybudował niewielką, acz malowniczą willę na prawym brzegu Wisły. Zamieszkiwał tam z dala od zgiełku miasta. Był to złoty okres browarnictwa w Królestwie Polskim.

Przyszła wojna. Minęła wojna. Polska odzyskała niepodległość, willa Konstantego Schiele przetrwała. Browary przy ulicy Krochmalnej również. Rozpoczęła się ponowna produkcja, zatrudnianie pracowników, zapewnienie im opieki oraz ubezpieczenia. Browar dotował szkołę piwowarów na Chłodnej, ufundował ochronkę dla dzieci, a tuż przed wybuchem II wojny ufundował 4 karabiny maszynowe dla I Pułku Szwoleżerów. Powstanie browar ledwo przetrwał, za stalinizmu został znacjonalizowany (z resztą jak wszystko), w 1989 roku został sprzedany koncernowi Heineken, a dzisiaj nie istnieje już ani on jako marka, ani ślad zabudowania. Istnieje jedyna, pozostała po tym unikatowym warszawskim browarze pamiątka.
Kamienica o wdzięcznym imieniu "Regina". Nie zburzyli jej Niemcy, nie zniszczyli jej Sowieci.
Niszczy ją czas i zapomnienie. Nie została wpisana do rejestru zabytków. Stoi na ulicy Sterdyńskiej i umiera.



17 lutego 2013

CEGIELNIA NA KOŃCU ŚWIATA


  Ten rozpadający się budynek znajdujący się na skrzyżowaniu Chełmżyńskiej ze Strażacką to "Granzówka". Stara cegielnia założona przez Kazimierza Granzowa - jednego z największych przemysłowców w Królestwie Polskim położona jest na terenach obecnej Warszawy-Rembertów. W XIX wiecznym Kawęczynie wytwarzano unikatowe na skale europejską cegły sygnowane inicjałami "KG". Fasada budynku wybudowana dokładnie z tych samych cegieł licowych służyła za budynek administracyjny cegielni. W ogóle Kazimierz Granzow był do tego stopnia pasjonatem swojego fachu, że jako pierwszy w zaborze Rosyjskim wydał podręcznik murarstwa w języku polskim. Nadzorował także budowę kościoła Wszystkich Świętych na placu Grzybowskim oraz szpital im. Dzieciątka Jezus. Oba te obiekty "brały udział" w Powstaniu Warszawskim i przetrwały je.

Po wojnie Granzówka popadała w ruinę. W latach dziewięćdziesiątych były plany, by w malowniczym budynku przy Chełmżyńskiej ruszyła placówka dla osób zarażonych wirusem HIV, niemniej pomysł nie ruszył i Granzówka dalej - bez opieki i konserwacji - wystawiana na warunki atmosferyczne oraz czas.. zamieniała się w to, co widzimy powyżej. Władze dzielnicy Rembertów nigdy nie administrowały tym budynkiem twierdząc, że istnieje właściciel. To cudo przypominające na pierwszy rzut oka coś ze stylu bliskowschodniego nadal czeka. Właściciel się nie zjawia.

Najbardziej szokującym jest fakt, że od prawie 30 lat (1984 r.) Granzówka wpisana jest do rejestru zabytków! W 2003 roku istniał jeszcze dach. Później wybuchł pożar i dzisiaj można sobie tylko wyobrazić jak mógł wyglądać.